Cyberkruki

Strumień myśli o popkulturze

Gry Recenzje

Tokyo Xtreme Racer – wyścigi pełne emocji i problemów

Poza grami rajdowymi nie mam jakiejś ulubionej podkategorii gier wyścigowych. Przyjmę tak naprawdę wszystko, co wpadnie mi do ręki i w sumie traktuje wszystko tak samo. Podobnie mam z  kulturą samochodową — tak naprawdę z każdej coś lubię, ale nie mam jakiejś takiej ulubionej. Dlatego nie jestem tym typem osoby, która śniła o idealnej grze opierającej się o japońską kulturę. Jasne, lubię niektóre JDMy i coś tam wiem o słynnych jazdach zwanych Touge, ale nie ukrywam nigdy, nie byłem ogromnym kultury kraju kwitnącej wiśni. Jednak bardzo często sprawdzam gry, które mają pozytywną opinię społeczności samochodówek. Za taki przykład może posłużyć seria Tokyo Xtreme Racer, w której przypadku słyszałem praktycznie same pozytywy.

Podobno zabawa w grach z tej serii była naprawdę niezła oraz te gry bardzo dobrze oddawały klimat nielegalnych wyścigów po tokijskich autostradach. Niestety nie miałem okazji zapoznać się z wcześniejszymi grami, aż do momentu kiedy to Genki zapowiedziało nową odsłonę. Miała być to pierwsza gra po 18 latach, więc musiała spróbować paru nowych rzeczy. Jedną z takich było opracowanie w końcu portu na komputery osobiste, dzięki czemu z łatwością mogłem sprawdzić tę produkcję. I tak po paru miesiącach we wczesnym dostępie gra w końcu wyszła w pełnej wersji. Więc w końcu taki laik jak ja, mógł się przekonać czy spodoba mu się jazda po Shuto Expressway. (Dodam tu jeszcze, że pomimo tego, iż TXR 2025 jest jedyną częścią, w jaką zagrałem, to zrobiłem mały research wcześniejszych odsłon, by mieć jakieś porównanie).

Poetycka opowieść o kierowcy

Ku zaskoczeniu Tokyo Xtreme Racer posiada całkiem rozbudowaną opowieść. Wcielamy się w nowicjusza, który pragnie się zapisać w historii, jako najszybszy kierowca w Tokio. W tym uniwersum autostrady są przepełnione sporą ilością kierowców czekających na pojedynki. Przez całą kampanię będziemy takowych poznawać i nawet z nimi rozmawiać w przerywnikach typu Visual NovelTokyo Xtreme Racer

No i tu trzeba przyznać, że Genki naprawdę się postarało, by stworzyć nie tylko jak najwięcej takich postaci, ale także, by w pełni je opisać. Poza tym, że każdy taki przeciwnik wyróżnia się swoim samochodem, to także robi to za pomocą swojego charakteru czy wyglądu.

Mimo tego nie będę ukrywał, że jest to jakaś wspaniała i fascynująca opowieść. Jest to tak naprawdę tylko pretekst, by ruszać dalej z postępem. Jednak muszę tutaj przyznać że ilość dialogów czy występowanie poetyckich wstawek między rozdziałami robią jakieś wrażenie. Na szczęście twórcy byli świadomi tego, że większość graczy będzie tak naprawdę ogrywać tę produkcję jedynie dla wyścigów.

Bez maszyny nie ma startu

Po początkowych rozmowach, w końcu dostajemy szanse na zakup pierwszego wehikułu. Początkowo nie będą to szczególnie najszybsze wozy, ale wraz z pokonywaniem kolejnych rywali z pewnością zasiądziemy za lepszymi. No i właśnie w garażu czeka nas już pierwsza rzecz, która mnie zaskoczyła, bo nie kojarzę jej występu w innych grach wyścigowych — drzewko umiejętności. Te zostało podzielone na cztery kategorie: Maszyny, Tuning, Kierowca i zwykłe Perki. W tej pierwszej odblokowujemy samochody, które są tylko azjatyckiego pochodzenia. Genki udało się zdobyć licencje na wiele maszyn z fabryk Nissana, Lexusa, Mazdy, Subaru, Mitsubishi, Daihatsu, Suzuki i tak dalej. W ich przypadku mam jedną taką uwagę. Otóż z moich zdobytych informacji wynika, że w starszych odsłonach mogliśmy ujrzeć samochody zachodnich oraz wschodnich marek. Nie było ich wiele, ale zawsze stanowiło to jakąś alternatywę dla JDMów. A ja też nie jestem typem fana motoryzacji, który tylko żyje nimi.
Tokyo Xtreme Racer
Pozostałe zakładki z punktami umiejętności to chociażby tuning dotyczący się odblokowywania kolejnych części dla samochodu. Kierowca i Perki to bardziej skomplikowana sprawa. Dlatego na razie to zostawię w tym momencie i wrócę do wyjaśnienia tego jak wspomnę nieco więcej o czystym gameplayu. Poza tym w garażu możemy pobawić się tuningiem naszych czterech kółek. Każdy z wozów posiada zwykle cztery różne części do wyboru. Klasycznie zderzaki, progi i spoilery. Oprócz tego dochodzi do tego jeszcze zabawa w projektowanie kalkomanii. Tutaj muszę przyznać, że edytor malowań jest naprawdę przyjemny i dzięki niemu udało mi się wykonać parę fajnych prac. Jeszcze wspomnę o innych dodatkach jak neony, które można dostosowywać nie tylko kolorystycznie, ale także tak jak mają świecić czy dobieranie wyglądu tablicy rejestracyjnej, na podstawie okolicy, z jakiej pochodzimy czy do jakiej klasy biznesowej należymy.
Tokyo Xtreme Racer

Mid Night Club

Naszym codziennym rytuałem będzie wyjazd na autostradę i pojedynki z dowolnymi kierowcami. No i mówiąc to, na serio mam na myśli każdego uczestnika ruchu drogowego. Jest to jakaś nowość dla serii, ale będąc szczerym, nie powiedziałbym, że jest jakaś bardzo użyteczna. Sam tylko parę razy uczestniczyłem w takich wyścigach z ciekawości i dostawałem za nie jedynie parę groszy. O wiele istotniejsi powinni być dla nas rywale należący do różnych drużyn oraz tak zwani Wanderers. Ci drudzy to specjalni przeciwnicy, którzy bardzo często mają jakieś wymagania. Jak wybranie odpowiedniego auta na wyścig albo posiadanie określonej rejestracji. Tak naprawdę cały gameplay loop wygląda w taki sposób, że wyzywamy wybranego kierowcę, którego mamy z listy, pokonujemy wszystkich takowych z jednej drużyny i ostatecznie walczymy z ich przywódcą. Brzmi prosto na papierze, ale jak to wygląda w praktyce?

Cóż, tutaj muszę powiedzieć, że Tokyo Xtreme Racer nie ma typowych wyścigów w porównaniu do konkurencji. Bo tak naprawdę nie mamy tu jazdy na okrążenia, ani nawet wyznaczonego punktu od A do B. Tak naprawdę to osoba z przodu decyduje o kursie wyścigu. A o jego długości decydują paski życia wzięte niemalże z jakiejś bijatyki. Ta, brzmi to bardzo nietypowo, ale jest to w rzeczywistości całkiem proste. Otóż jeśli chcemy przeciwnikowi zabrać “życie” musimy jak najdalej się od niego oddalić. Im dalszy dystans, tym szybciej go pokonamy i działa to też w drugą stronę. A do tego dochodzą jeszcze kolizje, które mogą takiemu kierowcy zabrać parę punktów z paska.

Teraz jest odpowiedni moment, by wrócić do naszego drzewka umiejętności. Zakładka Kierowcy pozwala nam zmodyfikować długość naszego życia, siłę ataku w wyścigu czy zdobyć umiejętność regeneracji naszego życia. W zakładce z Perkami mamy prędzej bonusy do jazdy. Na przykład możemy zyskiwać więcej kasy za wykonywanie niebezpiecznych manewrów czy nieco pooszczędzać na częściach do naszego samochodu. A co jeszcze ciekawe to fakt, że każdy z rywali posiada swoje własne umiejętności. Dzięki czemu każdy taki pojedynek potrafi się nieco od siebie różnić i musimy mieć na uwadze dobór innych taktyk.

Nawet w Tokio zdarzy się monotonia

Mimo jakichś prób nadania grze różnorodności, to muszę przyznać, że po dłuższym czasie Tokyo Xtreme Racer się staje bardzo monotonną grą. Gdyby jeszcze ukończenie jej wymagałoby maksymalnie 12 godzin, to przymknąłbym na to oko, ale nie. Mój licznik mówi, że do ukończenia gry potrzebowałem aż 27 godzin — to o wiele za dużo! Przypomnę tylko, że ta gra ma tak naprawdę jeden tryb rozrywki, który dopiero pod koniec zaczyna być w jakiś sposób bardziej urozmaicany, poprzez chociażby dodanie walk z grupką rywali na raz. Nie ukrywam, jest to chyba mój największy problem z grą, ale nie jedyny.

Pod koniec gry kiedy jeździmy już maszynami osiągającymi prędkości ponad 300km/h, idzie zauważyć, że w niektórych segmentach gra robi się mocno chaotyczna. Wynika to głównie z zachowania Ai, które jest naprawdę bardzo agresywne — wręcz za bardzo. Pamiętam że kiedy grałem jeszcze w wersje w Early Access, to te było całkiem nieźle zbalansowane. Trafiali się raz rywale preferujący czystą jazdę, a raz tacy, którzy zajeżdżali nam drogę i lekko nas popychali. Z kolei w finałowej nie wiem, co się stało, ale mam wrażenie, że niektórzy rywale urwali się z jakiegoś FlatOuta albo Burnouta. Chamskie rozpychanie się kiedy to lekko wychylimy się na prowadzenie, jest bardzo irytujące. Nie dzieje się to zawsze, ale pamiętam, że miałem jeden dzień, gdzie każdy z rywali tak się zachowywał. Z automatu straciłem ochotę na dalsze granie.

Jeszcze wspomnę o tym, że fizyka też lubi szaleć. Im większe prędkości osiągniemy w wyścigach, tym większa jest szansa na to, że będziemy świadkiem latających rywali albo innych dziwactw. Nie jest to może tak irytujące, jak inne wady, ale trzeba przyznać, że jest to bardzo absurdalne, kiedy wygrywamy wyścig tylko dlatego, że rywal wyleciał z autostrady.

Wstęp do Tokio nie tani, ale do przeżycia

Nie będę ukrywał, nie uważam Tokyo Xtreme Racer za idealną grę. Można nawet powiedzieć, że nie do końca rozumiem jej fenomenu. Jasne ta gra potrafi być serio zabawna, ale jej brak doszlifowania oraz niepotrzebne jej się przedłużanie dość mocno obniża jej finałową ocenę. Jednak trzeba mimo wszystko Genki pochwalić za parę rzeczy. Najważniejsza z nich to chyba to jak gracze zostali potraktowani. Wysłuchiwali oni opinię różnych grup i wzorowali się na takowych w kolejnych aktualizacjach. Dodatkowo gra nie posiada żadnych mikrotransakcji ani innych zbędnych rzeczy. To prosta gra, która ma kontynuować swoją spuściznę i robi to całkiem dobrze. A też będąc szczerym, myślę, że Genki jeszcze tą grą po usprawnia. Ba pisząc tę recenzję teraz, w tym momencie mam kolejną aktualizację do pobrania. Także myślę, że mimo wszystko mogę zaproponować wjazd na Shuto Expressway. Tylko może jak bilety stanieją — 200 złotych to trochę za dużo.