Czasem bywa tak, że gra ma ciekawy pomysł, ale realizuje go w nieudolny sposób. Bywa też, że pomysł jest głupi, ale wykonanie świetne, Sphere — Flying Cities robi wszystko po trochu, ale nic dobrze. Ludzie z Hexagon Sphere Games UG postanowili stworzyć citybuildera, rozgrywającego się, w postapokaliptycznym świecie, a jakżeby inaczej. Ale żeby nie było nudy, to nie działamy na ziemi, lecz w powietrzu. Nasza szybująca kolonia, unosi się nad zniszczoną ziemią, dzięki antygrawitacyjnej technologii. Pomysł w zasadzie nielichy, ale realizacja mocno średnia.
Katastrofa za katastrofą
Sphere — Flying Cities zaczyna się krótką animacją wprowadzającą w świat gry. W niedalekiej przyszłości w nasz romantyczny księżyc uderza asteroida, kompletnie niszcząc naszego naturalnego satelitę. Oznacza to oczywiście koniec życia na ziemi. Jednak w tym czasie grupa naukowców opracowała antygrawitację. Nie wiem za bardzo, jak miała ona pomóc całej ludzkości, ale ten plan też nie wypalił. Generator antygrawitacyjny wybuchł, oderwał się od planety ze sporą pokrywą ziemi, przytwierdzonymi do niej budynkami i ludźmi. Teraz my jako dowódca lewitującej wyspy przejmujemy kontrolę nad kolonią i tu zaczyna się zabawa.
Sercem naszego miasta jest generator. Tworzy on pole ochronne, przed różnymi mniejszymi asteroidami. Więc jeśli zabraknie mu zasilania, to z automatu przegramy. Trzeba przyznać, że zajeżdża to trochę Frostpunkiem. Żeby mieć energie, potrzebujemy fabryk, te potrzebują ludzi, a ludzie jedzenia i domów. I teraz spytacie, no dobra, ale gdzie w tym wszystkim coś, co mnie przykuje na dłużej.
Po wybudowaniu radaru dostaniemy możliwość fruwania po mapie świata. Dosłownie oddano nam cały glob ziemski podzielony na heksy. Na osobnych polach znajdziemy surowce, w postaci latających skał i tu nie wiem, czy one mają swoje generatory antygrawitacji, czy twórcy skrywają jakieś sekrety co do świata gry. Czasem odbierzemy sygnał z kapsuł ratunkowych. Rozwój kolonii pozwoli nam na ulepszenie generatora, by ochraniał większy obszar oraz działał z większą mocą. Gdzieniegdzie na heksach występują anomalie w postaci gazów czy burz, więc tam raczej nie lecimy.
Patrzyłem i patrzyłem, ale zbyt dużo nie widziałem
Sphere — Flying Cities jest obecnie na etapie wczesnego dostępu. Wiem, że część gardzi tą formą wydania. Najczęściej jednak early access oferuje kawał rozgrywki i chociaż zarys finalnego produktu. Tutaj jednak jest z tym problem. Sphere — Flying Cities jest po prostu puste. Brak nam dostępu do wielu budynków, grafika jest bura i nijaka (a mimo to mogłem odgrzewać obiad na swoim komputerze). Scenariusz choć istnieje, to po wykonaniu wprowadzenia dostajemy zadanie zwiększyć populacje kolonii do 300 mieszkańców. Zaczynamy, mając około 30 ludzi, a w kapsule udało mi się znaleźć od 10 do 20 maks, więc zadanie jest zwyczajnie przesadzone. Mamy też ośrodek badawczy, który działa w ciekawy sposób. Do rozwoju technologii potrzebujemy określonych pierwiastków. Znajdujemy je, poprzez eksploracje świata, albo łącząc pospolite pierwiastki w te rzadsze. Problem jest taki, że trwa to zbyt długo, a efekty badań są mizerne.
Sphere — Flying Cities lot czy turbulencje?
Na ten moment Sphere — Flying Cities musi dostać dodatkową zawartość i popracować nad optymalizacją. W trakcie gry czasem wykrzaczał się dźwięk, a czasem cała gra. Sam pomysł jest solidny, byłoby fajnie, gdybyśmy przelatując nad dużymi aglomeracjami, dostawali specjalne zadania. Póki co musimy czekać na rozwój i liczyć, że projekt nie zostanie na wieki we wczesnym dostępie.