Cyberkruki

Strumień myśli o popkulturze

Gry Publicystyka

Cooking Simulator VR – nie recenzja, a bardziej felieton

Otrzymałem niedawno od Playway kluczyk do ich najnowszej VRowej produkcji — a mianowicie nowej wersji Cooking Simulatora. No i miałem napisać zwykłą recenzję jak każda — czyli nudne ocenianie po kolei wszystkich aspektów gry, wiecie grafika, gameplay, muzyka… Ileż można, a poza tym — po co? Przecież każdy zaprawiony w boju gracz choć raz zetknął się z ich grami i wie czego może się spodziewać. Nie są to wysokobudżetowe hity, a raczej przyjemne doświadczenia ze średniej półki cenowej, stawiające na totalnie luźną rozrywkę.

Krótka nie-recenzja

W przypadku wspomnianego Cooking Simulatora głównym daniem jest to, co gracz będzie potrafił ugotować z możliwości silnika fizycznego zaimplementowanego do gry — śmieszne sytuacje jakie możemy wykreować w VR, a których absolutnie nie spróbowalibyśmy na żywo, takie jak wywołanie w kuchni pożaru, porzucanie nożem w dynie znajdującą się na drugim końcu pomieszczenia, zrobienie dookoła totalnego burdelu… Jeśli macie w sobie trochę kreatywności — na pewno nie będziecie się nudzić. I jest to serio godne polecenia, spoko się bawiłem próbując zrobić swoje własne “Hell’s Kitchen“. Czy nauczy was ta gra gotować? Nie. Czy będziecie się dobrze bawić? Pewnie tak. Wiadomo, zdarzą się pewnie jakieś drobne błędy fizyczne — nic nowego przy tego typu produkcjach. Ale nie zaważą one na waszym doświadczeniu, tym bardziej jeśli podejdziecie do gry jak do pewnego żartu.

A teraz przejdźmy do meritum.

Nie sam cooking simulator jest jednak sednem mojego artykułu. Jak nietrudno zauważyć —  każdy bardziej doświadczony pecetowiec zna symulatory Playway i wie czego od nich oczekiwać. Jednakże warto tu powiedzieć jedno — te gry świetnie odnajdują się na platformach wykorzystujących rzeczywistość wirtualną. Po części za sprawą formuły — lekki, casualowy styl świetnie wpasowuje się w ich realia. A to głównie za sprawą… Fizyki.

Chcialbym abyście po kliknięciu w ten tekst pomyśleli nad jednym —  czy przez ostatnie lata, ogromny postęp technologiczny branży na prawdę przyczynił się do znajczej poprawy doświadczeń płynących z gier? Pamiętam jak wszyscy moi znajomi zachwycali się na premierę GTA V. Ja… No niezbyt. Pewnie, fajnie że wyszło — tym bardziej w kontekście dzisiejszych czasów, kiedy to od ładnych kilku lat wypatrujemy choć jednej pogłoski na temat nadchodzącej szóstki.  Ale dla mnie to był ogromny krok wstecz w stosunku do czwórki. Co z tego, że wszystko było lepsze graficznie i wyglądało obłędnie… No dobra, może bardziej dało się to oduczyć przy przesiadce na 8 generację konsol.

Puszczanie kaczek człowiekiem po asfalcie było dla mnie peakiem wirtualnej rozrywki.

System Euphoria — który był nawiasem mówiąc jednym z wielu powodów, dla których pecetowy port 4 był taką tragedią — dał mi mnóstwo frajdy. I gdy wskoczyłem w świat GTA V… Brakowało mi go do tego stopnia, że nie cieszyła mnie zabawa z tą grą. jest na youtubie wiele porównań tych dwóch gier —  pozwólcie że osadzę tu najpopularniejsze z nich, autorstwa crowbcata.

Oczywiście — przykłady jakie użył w filmie odnoszą się do konkretnej cechy gry i nie można na jej podstawie jasno określić — jak zrobił to w tytule autor — że dana część jest bezapelacyjnie lepsza. Chociaż… Dla mnie faktycznie tak było.

I podczas ogrywania Cooking Simulatora właśnie to sobie uświadomiłem. No bo, jakby wyciąć fizykę z tej gry — byłaby totalnie nudna. Kto normalny chciałby stać w wirtualnym hełmie i po prostu gotować? I bardzo cieszy mnie, że wiele gier VR kładzie nacisk na te elementy — chociażby Half Life Alyx, czy fenomenalne Boneworks.

Ostatnie lata spędziliśmy na pogoni za coraz większą ilością wyświetlanych poligonów i ostrością obrazu na ekranie, zapominając że gry to przede wszystkim gameplay. I fizyka, którą moim zdaniem jest zbyt słabo rozwijana, jest jednym z kluczowych elementów wpływających pozytywnie na wrażenie z rozgrywki.

Spójrzmy na to w innym przykładzie — gry wyścigowe są jednymi z najbardziej imponujących graficznie. Najnowsza, nadchodząca Forza Horizon to czysty miód na oczy. Ale ile by ta gra zyskała, gdyby zamiast tych usprawnień graficznych dać jej model zniszczeń z Beam.NG? Jak wiele zyskałyby wszystkie przygody Naghty Dog, gdyby dodać do nich poziom interakcji ze światem jaki prezentował Half Life Alyx? Mam nadzieję, że coraz więcej twórców zacznie świadomie dążyć do poprawy doświadczeń płynących z grania w nie — a nie tylko grafiki. Bo możliwości obliczeniowe mamy już ogromne.