Nieskromnie przyznam, że jestem wielkim fanem postapokaliptycznych światów. Dlatego gdy gra osadzona jest w takim klimacie, to automatycznie ma u mnie ogromny plus. Inwazja zombie, wymarcie ludzkości, wybuch bomby atomowej — wszystko przyjmuje z otwartymi rękami. Jeżeli twórcy mają jakkolwiek przemyślaną wizję świata, to naprawdę jestem w stanie to docenić. Z tego też powodu bardzo pozytywnie podchodziłem do debiutanckiego projektu studia Tiny Roar o nazwie XEL. Nadzieję również dawał mi fakt, że tytuł wydało Assemble Entertainment, od którego niedawno miałem okazję ogrywać Itorah, które szczerze mnie oczarowało. Jakby tego było mało, materiały promocyjne oraz kawałki rozgrywki wyglądały wyjątkowo zachęcająco. Pozostaje więc pytanie, czy tytuł, chociaż w minimalnym stopniu spełnił oczekiwania? Zdecydowanie nie, ale zacznijmy od początku.
Co się dzieje?
Dokładnie takie pytanie zadałem sobie po kliknięciu przycisku zaczynającego grę. Bez żadnego build up’u zostajemy wrzuceni do rozmowy głównej bohaterki z jakimś robotem. Ich rozmowa bez ładu i składu kończy się tym, że w sumie to idą zwiedzić ogród i tyle. Nie nastraja to pozytywnie, ale może tylko początek jest taki chaotyczny?
Co rzuca się od razu w oczy, a raczej uszy, to cisza, jaką doświadczamy już od samym początku. Myślicie sobie pewnie, że to jakiś zabieg artystyczny czy inny ficzer, ale nie, to zwykła niekompetencja twórców. Gra nawet na najgłośniejszych możliwych ustawieniach konsoli czy sprzętu, do którego podpięty jest dock, jest ledwo słyszalna.
XEL miałem (nie)przyjemność ogrywać na Nintendo Switch. Konsolka być może najpotężniejszą maszyną obliczeniową nie jest, ale mimo tego potrafi uciągnąć wiele tytułów AAA w solidnej jakości. Logika więc podpowiada, że i taki indyk jak ten powinien wyglądać praktycznie tak dobrze jak na PC czy konsolach stacjonarnych. Niestety, jak widać na powyższym zrzucie ekranu — jest źle. No, ale skoro gra wygląda tak źle to chociaż działać powinna znakomicie, prawda? Tytuł ponownie zaskakuje i działa w niestabilnych 20 klatkach na sekundę z ciągłymi zacięciami ekranu.
Kiedy już pochodzimy trochę po lokacjach, to zauważymy również, że gra stara się zaprezentować odmienne oświetlenie. Robi to jednak w najbardziej nieudolny sposób, jaki kiedykolwiek widziałem. Po przekroczeniu pewnej granicy ekran nagle miga i wszystko wygląda jakbyśmy byli w zupełnie innym miejscu. Nie myślcie sobie, że jest to w jakimś miejscu, które da się wytłumaczyć. Dzieje się to na środku dużej otwartej przestrzeni. Możecie zobaczyć dokładnie, o co mi chodzi na zrzutach ekranu poniżej.
XEL — definicja nudy
Świat w tytule prezentuje się bardzo obiecująco — dużo zieleni, obrośnięte budynki, gdzieniegdzie jakaś rzeczka. Jednak już po paru minutach głównym elementem staje się żelastwo, które piętrzy się na każdym kroku. Dodatkowo wszystkie interaktywne elementy otoczenia to różne terminale czy bramy, a przeciwnikami są roboty. Nie zrozumcie mnie źle, taki klimat może działać naprawdę świetnie, co pokazuje, chociażby takie NieR: Automata. Tutaj jednak wszystko jest nijakie i wypłowiałe co sprawia, że od razu po odpaleniu gry odechciewa się grać dalej. Efekt ten pogłębia się jeszcze bardziej gdy postanowimy zawalczyć z przeciwnikami. Powodem jest fakt, że walka polega na tym, że nasza postać macha mieczem w jednej i tej samej animacji.
Na sam koniec do kompletu gier popsutych dołączają również menu i powiadomienia w grze, na których słowa zlewają się z pokazanymi przyciskami.
Odpuście sobie nerwów, czasu i pieniędzy
Mógłbym pastwić się nad tym bublem jeszcze przez dłuższą chwilę, ale byłoby to marnowanie mojego i Waszego czasu. Z tego też powodu zwyczajnie zalecam omijać tytuł szerokim łukiem, bo nic dobrego w nim nie znajdziecie.