Cyberkruki

Strumień myśli o popkulturze

Gry Recenzje

Lumberhill — drwalska wyprawa przez świat

Zawód drwala, czy też sama czynność ścinania drzew jest stara jak świat. Jestem pewien, że po zobaczeniu frazy drwal w waszej głowie pojawił się obraz wielkiego faceta, ubranego w kraciastą flanelową koszulę i z gęstą brodą porastającą całą jego twarz. Wizerunek ten zawdzięczamy Paulowi Bunyanowi — legendarnemu rębaczowi, ważnej postaci w amerykańskim folklorze. Lumberhill pozwoli wcielić się graczowi w jedną z takich właśnie definicji męskości — i nie tylko.

Bij to drzewo

Pierwsze siekiery powstały już w epoce neolitu, gdzie kawałki łupanego kamienia przywiązywano sznurkami do specjalnego trzonka. Pomimo tego, że przez wszystkie lata zmieniał się materiał i zastosowanie, to zasada działania pozostała niezmieniona. Jest to najstarsze nadal używane narzędzie złożone. W Lumberhill te niezawodne narzędzia znajdziemy na każdym kroku. Mają nam służyć do… ścinania drzew, bo do czego by innego. Brzozy, sosny, dęby, wiśnie, palmy, bambusy, mógłbym wymieniać tak jeszcze przez jakiś czas. Zasób przerośniętych sadzonek jest całkiem szeroki. Jestem pewien, że każdy fanatyk dendrologii będzie zadowolony.

Nie samym drzewem człowiek żyje

Aby zdobyć punkty potrzebne do zaliczenia poziomu, nie wystarczy zrównać z ziemią każdej flory, jaka stanie nam na drodze. Gra oferuje również całkiem spory zasób najróżniejszych stworzeń. Od zwykłych owiec i baranów, aż po… tyranozaura. Naszym zadaniem jest zaprowadzenie ich (na dany dla konkretnego zwierzęcia sposób) prosto do zagrody lub podobnego miejsca.

Rodzaj drzew i stworzeń jest zależny od tego, na jakiej mapie obecnie jesteśmy. W teorii jest ich pięć, ale w praktyce tak naprawdę tylko cztery. Las, Azja, hawaje i dinozaury — każda z nich ma w sobie 10 poziomów. Ostatnia — Arka, zawiera w sobie wszystkie cztery poprzednie złączone w jeden wieloetapowy chaos. Jak zwykle na jedną przypada do 5 minut czasu tak tutaj mamy ich aż 16. Niech was to jednak nie zmyli, bo punktów do zdobycia jest potrzebnych jeszcze więcej.

Lumberhill — definicja chaosu

Każda mapa w grze jest zawieszona w powietrzu, co równa się, z tym że cały czas gracz jest zmuszony skakać i wykonywać różne parkourowe czynności. W międzyczasie wszystko próbuje nam przeszkodzić — agresywne zwierzęta, pioruny, meteoryty, pterodaktyle mszczące się za kradzione jajka. Przez to, że gra stara się cały czas pokazywać nam całą mapę to wszystko jest bardzo małe, włączając w to gracza. Z tego powodu momentami miałem wrażenie, że błądziłem po omacku.

Siekiery, będące kluczowe dla każdego aspektu gry, były porozmieszczane w taki sposób, że przez pierwszą minutę rozgrywki zawsze musiałem ich szukać. Czasami schowane za drzewem, czasami na rogu widoczności mapy. Mam wrażenie, że nawet jakby była na pustym polu z niczym dookoła to i tak miałbym problemy ją wypatrzyć — tak bardzo się nie wyróżniała. Warto też wspomnieć, że element ścinania drzew (czyli w teorii najbardziej podstawowy) jest popsuty. Zwykle do zdobycia punktów musimy ściąć 4-5 drzew jednego rodzaju. W tym samym momencie mamy przynieść 4-6 zwierząt. Wyobraźcie sobie w takim razie, że średni czas ścięcia jednego drzewa trwa tyle, co zaniesienie trzech (!) zwierząt. Mam wrażenie, że coś tu jednak jest nie tak. W pewnym momencie przestałem ścinać jakkolwiek drzewa. Tak bardzo było to nieopłacalne.

Dodajmy do tego, to jak niedokładne jest podnoszenie wszelkich przedmiotów i mamy grę, w której jedyne słowa, jakie się wypowiada to przekleństwa.

PVP — człowiek vs zwierzę

W Lumberhill oprócz standardowego trybu kooperacyjnego znajdziemy również PVP. Polega on dokładnie na tym samym co coop z taką różnicą, że jeden gracz przeszkadza drugiemu. Wygrywa ten, który podczas swojej tury zdobywania punktów uzbiera ich najwięcej. Map specjalnie do tego przeznaczonych jest tylko 4, pomimo tego, że lobby sugeruje, że mogło być o wiele więcej. Z tego powodu wygląda to bardziej, jak wciśnięty na siłę dodatek niż pełnoprawny tryb.

lumberhill

Dwie strony medalu

W Lumberhill dane mi było zagrać na Nintendo Switch. Gra jest również dostępna na komputerach osobistych (jeśli chcecie wiedzieć, jak się na nich sprawuje, to zapraszam do jednej z naszych recenzji). Jednak ani na chwilę się nie czułem, żebym grał na konsoli przenośnej, bo jedyny sposób do w miarę komfortowej rozgrywki było granie w docku. Wszystko dlatego, że cała gra dzieje się tak w miniaturowej skali, że nawet wyświetlając grę na całej ścianie, ledwo było co widać.

Nie wiem, czy to moja osobista kwestia, czy ogólna, ale po sesji dłuższej niż godzina bardzo zaczynały mnie boleć oczy. Wydaje mi się, że wszystko w tytule jest jakieś rozmazane, nieostre. Potęguje to wrażenie fakt, że postacie, którymi gramy są bardzo ubogie w detale.

Trudno się tu dobrze bawić

Wszystkie elementy gry na papierze wyglądają bardzo zachęcająco. Powszechnie też wiadomo, że gra ze znajomymi może tylko uczynić grę lepszą. Z tych i wielu innych powodów podchodziłem do gry bardzo optymistycznie. Jednak nieważne co robiliśmy, to w żadnym momencie nie mogłem powiedzieć, żebym się jakoś szczególnie dobrze bawił. Nie wiem, czy była to kwestia grania tylko we dwójkę, czy tego, że sama gra mnie sabotowała, żebym się tylko czasem nie spędził miło czasu.

Naprawdę chciałbym ten tytuł móc polecić, zwłaszcza że jest to Polska gra, ale nie mogę. Nie mam do gier wideo zbytnich wymagań, a zwłaszcza do tytułów kooperacyjnych. Ważne jest, tylko żeby każdy z graczy dobrze się bawił. Tutaj jednak nawet ten prosty wymóg nie został spełniony.

Jeśli jednak koncept Was w jakiś sposób zainteresował, to grę możecie zakupić w niewygórowanej cenie ok. 30 złotych polskich.