Cyberkruki

Strumień myśli o popkulturze

Gry Recenzje

Road 96 – nastoletnia podróż pełna niebezpieczeństw

Podobno każda podróż jest przygodą. Cóż, gdyby za definicję podróży przyjąć zmianę swojego miejsca położenia — z punktu A do punktu B — to zapewne próbowałbym podważyć zasadność tego powiedzenia. W kończy czy wyjście do osiedlowej Żabki po bułki można nazwać przygodą? Raczej nudną rutyną. Road 96 jednakże, zdecydowanie przygodą można nazwać. I to przez duże „P”!

Atak terrorystyczny w Road 96

Szalone podróże

Uwaga. Poniżej zawarto spojlery z pierwszych 30 minut rozgrywki, aby dobrze opisać narracje. Nie znajdziecie tu żadnych aluzji dot. dalszej części zabawy, czujcie się jednak ostrzeżeni.

Swoją podróż zaczynam na stacji benzynowej przy jakimś obskurnym, przydrożnym motelu. Dobrze znam mój cel — jest nim dotarcie na granice i ucieczka z tego chorego kraju. Nie wiem jeszcze jak się za to zabrać. Jestem zmęczona. Obok budy znajduję przykryty kartonami materac — to gniazdo żuli. Nie zamierzam go jednak tym razem niszczyć. Jest mi potrzebny, aby zregenerować nieco swój organizm przed wyruszeniem w trasę. Kładę się z obrzydzeniem i zasypiam.

Budzę się w motelowym pokoju. Nade mną stoi jakiś psychopata. Nie znam jeszcze jego intencji wobec mnie — jednakże mam złe przeczucia.  Nagle słyszę pukanie do drzwi i na jego polecenie chowam się w szafie. Ufff. Poszli. Okazuje się jednak, że nie byłam w tej szafie sama. O boże, tu jest trup…

Pomagam temu wariatowi spalić ciało. Czy mam jakieś wyjście? Niezbyt, w końcu grozi mi bronią. Nie wydaje się jednak, jakby chciał skrzywdzić akurat mnie. Nie. Raczej ma na celowniku kogoś innego. Kogo? Tego nie wiem. I chyba wiedzieć nie chcę. Pozwala mi pójść wolno. Udaje mi się złapać stopa.

Dwójka młodych facetów w kominiarkach wiezie mnie w przyczepce swojego motoru. Ewidentnie kogoś szukają. Kogoś złego. Pędzimy na złamanie karku przez setki kilometrów krętych, górskich dróg. Matko, kolejni wariaci… Modlę się, tylko żebyśmy całą trójką nie skończyli pod kołami jakiejś ciężarówki. Nagle zza zakrętu wyłania się taksówka. Moi szoferzy krzyczą podekscytowani. To ten gość, którego szukają. Przyspieszamy, mijając w szaleńczym slalomie kolumny samochodów, aby go dogonić. W końcu nam się udaje. Szybki rzut oka na taksówkarza — to ten psychopata z motelu…

Ostrzeżenie przed niebezpieczeństwami na Road 96

Fabularyzowany Rogue-Lite

Tak wyglądały moje pierwsze minuty z grą. Doświadczenie jest niezwykle intensywne. Podczas podróży na granicę kraju, którym zawładnął jakiś nieokreślony totalitarny reżim, poznamy kilka barwnych postaci i postaramy się dokładnie odkryć ich losy. Szkielet rozgrywki opiera się o kilka założeń formuły rogue lite, ze zdobywaniem potrzebnych umiejętności, które pozwolą kolejnym, sterowanym przez nas nastolatkom na ucieczkę. Trudno powstrzymać skojarzenia z Life is Strange. Stylistyka opowieści, różnorodność charakterów napotykanych bohaterów i towarzysząca temu młodzieżowa otoczka buduje charakterystyczny, znany z gry Dontnod klimat. Ale to dobrze — w końcu LiS jest jednym z lepszych przedstawicieli swojego gatunku.

W całą tę kaskadę cutscenek wpleciono kilka zręcznościowych minigier. Czasami będziemy unikać nadjeżdżających pojazdów, innym razem zagramy na puzonie czy przygotujemy kilka drinków w barze. Stanowią one lekką, niewymagającą odskocznię, pozwalającą na chwilę oderwać się od monotonii ciągłego wysłuchiwania dialogów.

Podczas grania, cały czas czułem presję moich wyborów. Nigdy nie wiesz, czy akcja, którą właśnie podjąłeś, nie będzie miała krytycznych dla twojej postaci konsekwencji. Ta niepewność połączona z atmosferą budowaną podczas ucieczki świetnie wpisuje się w konwencję gameplayu, dopełniając go.

Oprawa wizualna w Road 96

Kilka słów o oprawie

Gdybym miał się czegoś w Road 96 przyczepić, byłaby to grafika. Po prostu nie leży mi ten lekko animowany styl. Najgorzej wyglądają sekcje nad jeziorkami czy w lasach — roślinność została moim zdaniem okropnie narysowana. A dodatkowo, słaby draw distance bardzo wyraźnie daje o sobie znać na otwartych terenach. Nie jest to dla mnie jakiś duży problem, nigdy nie przykładałem jakiejś wielkiej wagi do grafiki. Niestety, jej jakość wyraźnie odstaje od innych elementów gry.

Muzyka — cóż, także nie trafia w moje gusta. Jej dobór to dla mnie taki nastoletni bunt, widziany oczami pokoleń wychowanych w latach 90′ i 80′. Czyli nie moich. Jedynie co podobało mi się „Bella Ciao” grane na trąbce podczas jednej ze scen. Takie już losy oryginalnej oprawy audiowizualnej — nie każdemu się ona spodoba. Jeśli jednak patrząc na screeny z gry, myślicie, że jest to wasz klimat — pewnie się nie zawiedziecie.

Mimo przeciwności losu

Z moim odbiorem Road 96 było trochę jak z perypetiami jej bohaterów. Niby klimat i cała otoczka zdawała się krzyczeć „to się nie uda!”. „Będziesz przeklinać tę podróż!”… A jednak bawiłem się naprawdę dobrze. Opowieść potrafi trzymać w napięciu, ma kilka fajnych zwrotów akcji. Bohaterowie są bardzo różnorodni, a świat, choć nie jest moją bajką, wykreowany został spójnie i dobrze współgra z opowieścią. Mogę z czystym sumieniem polecić ją każdemu fanowi Life is Strange — i nie tylko. Myślę, że o ile wyraźnie nie przeszkadza wam stylistyka, to będziecie się przy niej dobrze bawić.