Microsoft poniósł porażkę w szóstej generacji konsol. Co prawda można go usprawiedliwić tym, że Xbox Classic był jego debiutanckim dziełem, ale nie zmienia to faktu, że sprawy miały się kiepsko. To mogła być pierwsza i ostatnia generacja dla Xboksa, ale czy tak było? Oczywiście, że nie. Przyszedł rok 2005, a MS bogatszy w wiedzę z lat ubiegłych wypuścił na rynek trzysta pięćdziesiątą dziewiątą inkarnację Xboksa, czyli Xboksa 360. Tak naprawdę to nie. Xbox 360 był bezpośrednim następcą Classica.
Historia konsoli Xbox Classic: Xbox Classic – Debiut Microsoftu w świecie konsol [Historia w pigułce]
Pierwszy pokaz Xboksa 360 odbył się tradycyjnie na E3 w 2005 roku.
Nie było to co prawda show, jakie zrobił Bill Gates z The Rockiem przy okazji poprzedniej generacji, ale tym razem sprzęt bronił się sam i niepotrzebny mu był najbogatszy i najsilniejszy kolega w klasie.
Premiera konsoli w Stanach odbyła się 22 listopada 2005 roku. W Europie premiera Xboksa odbyła się 2 grudnia, a w Japonii 8 dni później. Na pojawienie się konsoli w Polsce przyszło nam niestety czekać aż do 3 listopada 2006 roku.
Xbox 360 był głównym rywalem PlayStation 3, ale tym razem nie przebił konkurencji mocą. Układy były w zasadzie bliźniacze, choć PS3 było delikatnie mocniejsze. Podobno tylko na papierze, bo w praktyce było dużo mniej elastyczne i trudniejsze w obsłudze. Niestety tym razem o dwukrotnej przebitce mocy mogliśmy zapomnieć.
Na pierwszej prezentacji konsola promowana była takimi grami jak m.in. Half Life 2, Ultimate Spider-Man, Batman: Begins, Hitman: Blood Money, Burnout: Revenge i wiele, wiele innych. W dniu premiery Xboksa 360 konsumenci mieli do wyboru aż 18 tytułów w Stanach i 15 w Europie! Już dwie generacje później, przy premierze Xboksa Series X/S osiągnięto okrągłe zero tytułów na start! Serdecznie gratulujemy.
Przez całą siódmą generację Xbox 360 dostał 60 tytułów ekskluzywnych.
Z czego 20 to gry przeznaczone na Kinecta. Oprócz takich sztandarowych serii jak Gears of War, Halo, czy Forza, gracze mieli ekskluzywny dostęp do m.in. Fable 2, Saints Row i Dead or Alive 4.
Jeżeli czymś ma się charakteryzować ta generacja konsol, to na pewno będzie to lawina wszelkich przystawek, kontrolerów i wariantów samych konsol. Wszyscy producenci mieli tego pełno i nie sposób było mieć je wszystkie, wbrew maksymie pewnej serii o kieszonkowych potworach. X360 mógł poszczycić się na przykład siedmioma wersjami samej konsoli. Różniły się one głównie kształtem, różną pojemnością dysków i innymi, mniej istotnymi elementami.
Sam pad miał aż cztery inkarnacje. Do tego producenci wymyślali ciągle nowe gadżety i dzięki temu konsolę wyposażyć można było w np.: Gitarę, perkusję, mikrofon, dedykowany pilot, deskorolkę, kierownicę, klawiaturę wpinaną do pada oraz osławionego Kinecta.
To właśnie na potrzeby Xboksa 360 stworzono usługę Xbox Live, która ewoluuje do dzisiaj.
Na początku ograniczało się to jedynie do wypełnienia tabelki z danymi takimi jak kraj pochodzenia, czy gamertag. Wtedy też narodziły się nasze liczniki z punktami Gamerscore. Xbox live Marketplace służył na początku do pobierania dem gier i dodatków. Za płatne elementy zapłacić można było jedynie walutą Microsoft Points. Były to punkty, które kupowało się w fizycznych sklepach w formie zdrapek. Dopiero parę lat później można było dodać kartę płatniczą, co skutecznie zabiło ten okropny system wymieniania pieniędzy na punkty.
Dodano również twór zwany Xbox live Arcade oraz Xbox originals. To pierwsze dawało graczom małe zręcznościowe gry, których największym atutem było to, że zajmowały bardzo mało miejsca, co przy internecie i pojemności dysków w tamtych latach było naprawdę zbawienne. Originals zaś oferował kupowanie gier z Xboksa Classic. Co ciekawe razem z grą pobierało się również emulator do jej obsługi. Jak widać idea kompatybilności wstecznej w Xboksie, nie jest taka nowa.
Najważniejsze jednak jest to, że funkcje sieciowe, które opisałem wyżej, były niedostępne w Polsce. Przynajmniej przez jakiś czas po premierze… a właściwie to większość siódmej generacji.
Xbox live w Polsce po prostu nie było… aż do 2010 roku.
Zmieniło się to dość nieoczekiwanie i nie do końca z inicjatywy korporacji. Na początku 2010 Microsoft zorganizował kampanię wśród graczy pt. “Nie przerabiam — Nie kradnę”. Odnosiło się to do tego, że Xboksa dość łatwo było złamać, a torrenty zasypane były grami gotowymi do darmowego ogrania na konsoli. Skala tego była tak duża, że nie uszło to uwadze MS’u, który postanowił działać. Nie przewidział jednak, że konsumenci nie tylko nie okażą skruchy, ale nawet oprotestują akcję giganta. Szybko powstał kontr ruch nazwany „Nie sprzedaję wybrakowanego produktu. Nie kradnę”. Gracze zarzucali firmie, że ignoruje polskich graczy, dając im niepełny produkt. Pod koniec tego samo roku usługa pojawiła się w naszym kraju, choć dalej nie była tak bogata, jak na zachodzie.
Xbox 360 to wspaniały sprzęt, jednak nie ustrzegł się problemów. Bardzo poważnych problemów.
Pierwsze partie sprzętu lubiły się grzać. Do tego tacka na płyty CD często się zacinała. Następstwem tego pierwszego bardzo często był legendarny Red ring of Death. Wszystko przez luty między GPU a CPU. Po długiej i wymagającej sesji dla sprzętu temperatura była tak wysoka, że wspomniane luty topiły się, co powodowało rozłączenie podzespołów. Głównym winowajcą była bezołowiowa cyna użyta do lutowania sprzętu. Dlatego konsola psuła się dopiero w następny dzień po sesji. Dopóki maszyna była rozgrzana, to nic nie powinno się dziać. Problem w tym, że po przegrzaniu Xbox stygł. Wtedy właśnie zaświecały się przerażające dla każdego użytkownika trzy czerwone diody wokół włącznika. Skala tego problemu była ogromna. Szacuje się, że około 25 procent jednostek z całego świata trafiło na gwarancję do producenta, a koszt naprawy wszystkich konsol wyniósł około 1,15 mld dolarów. Warto dodać, że na tę konkretną usterkę firma przedłużyła gwarancję do 3 lat.
Co, jeśli awaria nastąpiła po upływie tego okresu?
Pozostawały domowe sposoby z internetu. Był trick z włożeniem konsoli do piekarnika. Był też taki z owinięciem jej ręcznikiem. Były nawet bardziej drastyczne metody ze śrubkami, ale głównie chodziło o ponowne rozgrzanie elektroniki. Równie popularną metodą było potraktowanie jej opalarką. Chodziło o ponowne stopienie lutów. Problem w tym, że po takiej operacji konsola działała z powrotem tylko kilka godzin. To była prawdziwa wtopa, która nie do końca była z winy samych inżynierów, ponieważ to nowe prawo wymagało użycia bezołowiowej cyny do lutowania podzespołów.
Na szczęście problem z przegrzewaniem występował tylko w modelach produkowanych do 2010 roku. Później MS przerobił system chłodzenia tak, że do końca generacji konsole były nie do zajechania.
To właśnie siódma generacja miała posłać pady, jakie znamy, na emeryturę.
1 czerwca 2009 roku na E3 pokazano nowe urządzenie peryferyjne do Xboksa. Był to oczywiście Kinect. Pierwszy pokaz sprawiał wrażenie, że urządzenie to działa na podstawowych zasadach magii. Wykonano rendery udające gry, które nigdy nie powstały, za to pobudzały wyobraźnię. No bo co powiecie na wyścigi, w których kierować będziecie niewidzialną kierownicą w powietrzu, a gracz siedzący obok własnoręcznie odkręci wam wszystkie śruby i wymieni koła w pit stopie? Albo czy chcielibyście skanować przedmioty, które macie w domu, żeby dodać je do gry? Według filmu — nic prostszego.
Kinect miał być nie tylko urządzeniem do grania. Z filmu na E3 wynikało, że można porozmawiać przez niego ze znajomymi, ba można było nawet przymierzać wirtualne ciuchy. Nie wspominając o tym, że urządzenie było dużo bardziej rozwinięte niż Alexa, Google Home i jakikolwiek inny asystent domowy. Z jego pomocą podstawowymi gestami i słowami włączyć można było każdą funkcję w konsoli. Oglądać filmy, czy słuchać muzyki. Ta mała kamerka, to tak naprawdę nowy członek rodziny!
Tylko że nie. Kinect nie miał nawet połowy funkcjonalności z prezentacji na E3. Korporacja reklamowała go hasłem pt.“You Are The Controller”. Problem w tym, że w praktyce byłby to bardzo kiepski kontroler. Taki niewygodny, nieresponsywny, bez jednego analoga i z trzema przyciskami. Finalnie produkt został ciepło przyjęty przez graczy. Mimo okrojonych funkcji i zupełnie innych gier niż na początku pokazywano.
Lata mijały i trzeba było pogodzić się z faktem, że nowa generacja konsol zbliża się wielkimi krokami.
Gracze również to czuli. Genialnie wyglądające i działające GTA V wycisnęło wszystkie soki ze sprzętu i było jasne, że wychodzący w tym samym roku co dzieło R* Xbox One jest potrzebny. Xbox 360 jednak tak dobrze się sprzedawał pod koniec życia, że MS zdecydował się wypuścić jeszcze jedną rewizję i to razem z nową generacją. Przedziwny zabieg, ale widocznie mimo ściany, do której dobili technologicznie twórcy gier, casualowi konsumenci wciąż zadowalali się leciwą trzysta sześćdziesiątką.
Ciężko powiedzieć która konsola wygrała siódmą generację. Oba sprzęty były świetne i sprzedały się w bardzo podobnej liczbie egzemplarzy. Oba miały ogromne problemy podczas swojej kadencji i oba były kochane przez graczy. To właśnie przy tej generacji słynna wojna konsolowa była najbardziej zażarta. Gracze byli bardzo spolaryzowani. Na szczęście branża dorosła i nie jest to już taka duża skala. Być może to dzięki temu, czym okazał się Xbox One na początku ósmej generacji, ale to już inna historia.