Cyberkruki

Strumień myśli o popkulturze

Gry Kącik sztuki wysokiej kulturalnych graczy Publicystyka

Kogut nie zapieje — Hemingway, Pasja i Cyberpunk 2077

Nim przeczytałem Komu bije dzwon Ernesta Hemingwaya miałem wrażenie, że jest to książka o śmierci. Kojarzymy owy dzwon oraz fantastyczny wiersz Johna Donne’a (z którego Hemingway zapożyczył tytuł powieści) z różnymi scenami. Z kościołem ogłaszającym wszem wobec odpłynięcie kolejnej wyspy. Z przykrą kolumną rozpaczających bliskich w czarnych welonach. Kojarzymy z cichym echem, które uchodzi po parunastu, w ogólnym rozrachunku czasu nic nie znaczących, uderzeniach mosiądzu o mosiądz. Dlatego kiedy tylko Jackie Welles w Cyberpunk 2077 wspomina o książce Hemingwaya, zdawało mi się, że to zwykłe puszczenie oczka do przyszłego odejścia postaci.

Rok po premierze Cyberpunk 2077, ponad pół roku po uporaniu się ze śmiesznym głazem w moim życiu (to ostatnie nawiązanie do tego innego Hemingwaya w tym tekście, obiecuję), myśląc o dniach przeszłych i o tym, jak zarywałem nockę, by grać w niesamowicie niedopracowany build gry, uznałem, że warto zapoznać się z Dzwonem, chociażby tylko po to, by w końcu dowieść samemu sobie kto jest najwybitniejszym autorem Wielkich Amerykańskich Powieści (dziś stwierdzam, że jest to Faulkner; wtedy wybrałbym Hemingwaya).

Lektura mnie trochę zamurowała, ponieważ uznałem ją za jeden z najlepszych tekstów literackich, na które miałem możliwość poświęcić swój czas, ale także dlatego, że Cyberpunk 2077 zaczął mieć dla mnie ogromny sens, nie tylko pod względem fabularnym, także pod względem świata przedstawionego. Zdawało mi się na tamten czas, że kopię tego tekstu powinni dodawać jako obowiązkowa lektura przed Cyberpunkiem.

The kingdom I will see

Zacznijmy od jednego z najczęściej wspominanych w dyskursie nt. Cyberpunka sidequestów. Wiele z nich tyczyło się sztampowo dystopijnych lub grubiańsko kabaretowych sytuacji. Część questów miała ten przywilej, że były ściśle powiązane z postaciami z głównego wątku Cyberpunka, więc automatycznie mogły się opierać tylko i wyłącznie na tych postaciach. Zaryzykowałbym bowiem stwierdzenie, że postacie wątku głównego były dobrze napisane. Nie o nich jednak mowa w tym tekście, a o całym mikrokosmosie Cyberpunka 2077.

Przejdźmy więc do pewnego questa, który jak stwierdzam po jego odbiorze, przybił wielu graczy w krzesła i pozbawił tchu. W polskiej wersji nazwano go niezwykle subtelnie i tajemniczo “Pasja”, w angielskiej “They Won’t Go When I Go”. Quest opiera się na odegraniu biblijnego ukrzyżowania Chrystusa. Joshua Stephenson, w ramach własnej wiary i nadziei na przebaczenie, poddaje się temu aktowi. Robi to w studiu, gdzie całość zostaje nagrana z jego perspektywy i opublikowana jako religijny BD. Gracz, jako V., może wziąć udział w ukrzyżowaniu. Może albo zgodzić się na prośbę Joshuy i samemu wbijać dziewięciocalowe gwoździe, albo pozostawić to znamienne zadanie komuś innemu.

Zrzut ekranu z Cyberpunk 2077. Z pierwszej osoby główna postać, V., wbija gwoźdź w ramię leżącego na krzyżu Joshuy Stephensona.

Zdaje się, że quest zawiera jeden z największych problemów w światach gatunku cyberpunk w pigułce. Wszystko, co stanowe i zakrzepłe znika, a wszystko, co święte ulega sprofanowaniu. Jako gatunek, cyberpunk często obraca się w konwencji najpóźniejszych etapów maszyn kapitalizmu, który by naoliwiać swe śruby i tryby, walczy o zasoby w imperialistycznych wojnach, ostatecznie doprowadzając do upadku całą planetę, czasem finansowym, najczęściej zakrawającym na czasy postapokaliptyczne, jak między innymi w Falloucie czy Blade Runnerze Philip K. Dicka.

Przebaczenie, pasja, percepcja

Nie biorąc pod uwagę tego, czy gracz jest wierzący, czy nie, quest stawia pytania; czy śmierć Joshuy ma sens? Czy jego linia questów cokolwiek znaczy w tym świecie? Czy ci wszyscy ludzie, których błaga o wybaczenie po zabiciu ich bliskich, powinni mu przebaczyć, jeżeli on sam posuwa się do takiego poziomu błagalnej prośby o przebaczenie, że godzi się na bycie ukrzyżowanym?

Tylko na jedno z pytań możemy, po dłuższej analizie, odpowiedzieć ze stuprocentową pewnością; mowa o pierwszym pytaniu, a odpowiedź na nie to stanowcze NIE. Pozwolę sobie teraz uargumentować dlaczego.

Wobec świata, w którym każdy przejaw człowieczeństwa i ludzkiej wrażliwości jest nowym faktoidem dla prasy, każda sztuka nową masówką dla szarej masy, a każdym kolejnym celem nieszanowanego obywatela jest masturbacyjno-konsumpcyjny zakup tej nowej, lśniącej rzeczy, która w końcu odmieni twoje życie na lepsze, śmierć męczeńska Joshuy to tylko nowy braindens i wpis na końcowej stronie tabloidu.

To jest w cyberpunku najbardziej przerażające. Czy mieliście kiedyś tak, że weszliście do łazienki, spoglądacie w lustro, obserwujecie samych siebie, myślicie o tym, jak często patrzycie na siebie, ale rzadko po tym gdy siebie widzicie, zdajecie sobie sprawę “to jest niesamowite, że mój mózg, że moja percepcja w połączeniu z moją myślą jest w stanie zrozumieć własną egzystencję”, po czym dochodzi kolejna myśl “to cud, ktokolwiek lub cokolwiek by go nie spowodowało, że jestem w stanie zrozumieć, że istnieję”?

Ereignis i cyberpunk

Martin Heidegger — niemiecki filozof XX wieku, nazwał takie doświadczenie “szokiem emocjonalnym”. Jest to przykład doświadczenia, które wyciąga nas z codzienności, bezwolnego wrzucenia w egzystencję (to wydarzenie Heidegger nazywa “Ereignis”; codzienność, życie nazywa “Geworfenheit”). W trakcie codzienności bez przerwy nie zastanawiamy się nad sensem życia. Dopiero Ereignis zmusza do rewaluacji wszelkich podstaw egzystencjalnych, na których do tej pory stoimy.

Taki szok stawia nas na drodze do skrzyżowania, z której możemy obrać jeden kierunek, a następnie wyciągnąć jedną z dwóch konkluzji. Skoro ludzka egzystencja nie ma sensu, ponieważ jest przypadkowa, skończona i ostatecznie bezsensowna, możemy albo się załamać, uznawać grę za niewartą świeczki, w najgorszym przypadku nawet poddać. Możemy też obrócić rzecz na naszą korzyść, zdać sobie sprawę, że ta codzienność, która nas zmusza do doznawania wszelkich przykrości i niedogodności, nas nie definiuje, to tak naprawdę ona jest nieważna, ponieważ teraz, jesteśmy w stanie spojrzeć za kurtynę życia i spostrzec, że jest coś poza nią, a nasze życie nie polega tylko na załatwionych sprawunkach i zarobionych pieniądzach.

Stopklatka z wideo promującego Cyberpunk 2077. Główna postać, V., wpatruje się w lustro.

Welon codzienności

Spodziewałbym się, że dla V. przybijanie gwoździ do rąk jest czymś, co można uznać za szok emocjonalny.
“Drogi autorze, to wszystko bardzo ciekawe, ale czy sam sobie nie zaprzeczyłeś? Dlaczego ukrzyżowanie nie ma sensu, skoro dla V. może ono mieć jak najbardziej sens, biorąc pod uwagę ten cały… Ereignis?”

Cóż, drogi Czytelniku, zwróćmy uwagę na fakt, że “Pasja” ma sens dla V., ponieważ ta, być może, zmienia jego pogląd, pozwala mu zajrzeć za kurtynę. Wspomniany quest nie ma sensu samego w sobie, dla samej siebie. Tak jak nic nie ma sensu dla samego siebie. Coś jak upadające drzewo w głuszy. Albowiem by coś miało sens, musi być pewien subiekt czy podmiot, który sens mu nadaje. Tak więc, dla Joshuy, to zadanie również ma sens, albowiem i on odnajduje go w akcie śmierci męczeńskiej. Kiedy mówię tu o sensie, mam na myśli odnalezienie jakiegoś znaczenia, pewnej metafory w rzeczy lub aktywności. Dla świata zewnętrznego “Pasja” nie ma sensu, gdyż świat zewnętrzny, gawiedź, która być może zakupi tego braindensa, by poczuć się jak Jezus, nie odnajdzie sensu w śmierci Joshuy, lecz w śmierci Jezusa.

Nie pytaj…

Wróćmy zatem do głównego wątku gry, zaczynając od krótkiego streszczenia Komu bije dzwon. Bohater tej książki, amerykański profesor Robert Jordan, jest ochotnikiem w wojnie domowej toczącej się w Hiszpanii przed drugą wojną światową. Jako dynamitard, Robert dołącza do oddziału partyzanckiego skrytego w górach wraz ze swoim rozkazem. Kiedy rozpocznie się ofensywa republikanów, Jordan musi wysadzić most, który odetnie drogę faszystom. Obóz oczekuje dnia ofensywy. Partyzanci coraz bardziej zdają sobie sprawę, że ich plan ma duże szanse niepowodzenia. Istnieje ogromna szansa, że czeka ich wszystkich śmierć. W ciągu kilku dni przed ofensywą Jordan poznaje Marię, która staje się jego ukochaną. Wspólnie starają się przeżyć te chwile przed atakiem jak najlepiej, wiedząc, że mogą być to ich ostatnie.

Paralele między V. a Robertem Jordanem stają się oczywiste. Mamy w obu tekstach kultury człowieka, którego dni są policzone. Poznajemy liczne postacie, z którymi się zżywamy. Bierzemy udział w większych lub mniejszych ofensywach. W zależności od wyborów gracza, oba dzieła łączy również śmierć głównego bohatera. Jakiekolwiek nie jest zakończenie naszej przygody jako V., należy stwierdzić jedno — Cyberpunk 2077 to, poza desperacką walką o przeżycie, pielęgnacja ostatnich chwil normalnego życia, które przelatuje bohaterowi przez palce. Ostatnie próby sprawiania by życie miało sens w sytuacji, gdy V. odczuwa, że życie może w każdej chwili się zakończyć.

…przeto bije on tobie.

Niektórzy teraz mogą myśleć o czymś, o co kiedyś zostali zapytani. Klasyczne pytanie natury filozoficzno-egzystencjalnej: “czy gdybyś mógł poznać datę swojej śmierci, zrobiłbyś to?”.

Zarówno Komu bije dzwon jak i Cyberpunk 2077 pokazują, w jaki sposób zachowuje się człowiek, który poznaje datę swojej śmierci. Nie zostaje to poddane ich wyborowi; każdy z tych bohaterów odczuwa emocjonalny szok. Szok sprawia, że obydwoje upatrują w swych żywotach okazji, by pozostawić na świecie coś po sobie w innej osobie. Nie w eurodolarach, nie w obcej wojnie domowej, tylko w kimś innym. W kimś, kto przeżyje ich i sprawi, że ich życie będzie miało sens. Będzie tam subiekt, który mu go nada.

Wracając do pierwszego zdania tegoż tekstu; myliłem się w tamtym czasie. Komu bije dzwon, oczywiście, nie jest o śmierci, ale o życiu. Krótkim, lecz znaczącym. Po prostu o życiu, któremu dopiero chcemy nadać znaczenie. Podobnie jest też z Cyberpunkiem 2077. Drastyczną okolicznością w tym świecie nie jest brutalna wojna, ale zwyczajny świat, w którym wciąż żyją miliony ludzi.

Wypadałoby ten tekst zakończyć dobrą konkluzją, jednak mam nadzieję, że ta narzuca się sama. Oba dzieła korzystają z dwóch zabiegów, by sprawić wrażenie “niesamowitości” w życiach obu bohaterów. Świat przedstawiony (wojna partyzancka, dystopijna przyszłość) i narzucony czas na przeżycie. Usuwając te dwie cechy obu dzieł, mamy za to zwykłe życia o statystycznej długości. Takie, jakimi żyjemy my wszyscy. Więc nawet jeżeli Cyberpunk 2077 to gra o dalekiej przyszłości, w naszych czasach jej treść jest jak kubeł zimnej wody. Kubeł, który nam przypomni, o co faktycznie warto się starać, a co jest jedynie środkiem do celu.