Cyberkruki

Strumień myśli o popkulturze

Gry Recenzje

The Last Faith – solidna metroidvania przyćmiona nieudanym portem (Switch)

Mroczny klimat czerpiący garściami ze świata Castlevanii czy Bloodborne, do tego mechaniki klasyczne dla gatunku metroidvanii oraz różnych souls-like’ów. The Last Faith od studia Kumi Souls Games zapowiadało się bardzo ciekawie. Jest to tytuł dla fanów chociażby serii Blasphemous czy ogółem graczy lubiących się w metroidvaniach. Tytuł ten był crowdfundowany na Kickstarterze i potem rozwijany wraz ze społecznością graczy. Zachęcony podszedłem do The Last Faith ze sporymi oczekiwaniami i niestety się zawiodłem. Jednak to nie sama gra była dla mnie problemem, a nieudany port na Switcha, który kompletnie psuł mi czerpanie frajdy z rozgrywki.

The Last Faith jest solidne

W The Last Faith gracze wybierają się w podróż do Mythringalu, stolicy potężnego królestwa, którą to architekci projektowali w duchu gotyckiego stylu. Jak to standardowo gatunek ten ma w zwyczaju, kraina ta dotknięta została katastrofą. Mythringal najpierw ucierpiał w wyniku wojny domowej, a następnie został dotknięty przez plagę, która stworzyła w mieście mnóstwo niebezpiecznych potworów. Gracz wciela się w cierpiącego na amnezję Erica, który to walcząc z pogarszającym się stanem jego umysłu i świadomości powodowanym przez plagę wyrusza na poszukiwanie lekarstwa. Walcząc po drodze z przeróżnymi bossami, odkrywamy prawdę stojącą za katastrofą miasta. Poznawanie historii może być też przyjemniejsze dla osób niezaznajomionych z językiem angielskim, ponieważ w grze dostępne są polskie napisy, które w większości wypadają całkiem solidnie.

W przeciwieństwie do wielu przedstawicieli gatunku souls-like The Last Faith opowiada historię bardziej bezpośrednio. Nie musimy doszukiwać się kolejnych informacji o świecie w pozostawionych notkach czy opisach przedmiotu. Historia wydaje się całkiem spójna i interesująca, chociaż nie jest niczym wybitnym. Umówmy się jednak, że w te gry gramy dla czegoś innego, czyli dla gameplayu.

The Last Faith

 

The Last Faith nie jest prostą kopią

Często gdy jakiś developer sięga po ten gatunek to w zasadzie tworzy to samo co kiedyś robiło From Software, ale przerzucone do swojego świata. Tutaj spodziewałem się zmieszania cech Soulsów oraz Blasphemous. Developerzy postanowili jednak pójść też częściowo w inną stronę. Stworzyli coś, co może i czerpie inspiracje, ale ma też w sobie trochę własnego charakteru. Nie zawsze te zmiany wychodziły na plus, ale jest ich przynajmniej na tyle wystarczająco, by nie było mowy o prostej kopii.

Tytuł kojarzyć się może bardziej z Salt and Sanctuary, chociaż The Last Faith nie daje aż tak wielu możliwości rozwoju. Wiele mechanik jest tu uproszczonych, co niekoniecznie jest wadą, bo przesadne skomplikowanie też może odpychać. Zdobywamy tu dusze, które to możemy wykorzystać do rozwoju kolejnych umiejętności lub kupowania czy ulepszania przedmiotów. Standardowo dla gatunku tracimy je po śmierci, jednak mamy jeszcze jedno podejście by spróbować je odzyskać. W niektórych obszarach mapy znaleźć możemy specjalne trony, które pełnią funkcję miejsca odrodzenia dla graczy oraz punktów szybkiej podróży. Do standardowego uzbrojenia dochodzi też piętno, czyli atrybuty specjalne, które w niemałym stopniu wpływają na build postaci.

The Last Faith

Sama walka jest całkiem przyjemna, choć można odnieść wrażenie, że jest drewniata. Szybko da się jednak przyzwyczaić i ma to swój pewien urok. Jest brutalnie, co jakiś czas możemy zasadzić soczystego finishera, a pokonywanie kolejnych fal wrogów przynosi satysfakcję. Przyczepić natomiast muszę się do ilości latających przeciwników. Patrząc na to, że Eryk nie nauczył się uderzać w górę, walka z nimi jest mocno uciążliwa. Podobnie też upierdliwe są elementy platformowe, których to w metroidvanii zabraknąć nie mogło. Poruszaniu się brakuje czytelności i często skacząc z platformy do platformy, nie potrafiłem ocenić, czy do niej doskoczę.

Boli? Ma boleć.

The Last Faith jest trudne. Tak serio trudne, nie tylko trudne dlatego, że jest souls-likiem. W kilka już grałem i raczej potrafię ocenić ich poziom trudności. Nie jest to z pewnością tytuł startowy do wejścia w gatunek. Raczej jest to produkcja kierowana już do osób z nim zaznajomionych. Umieramy często, a poziom trudności jest jeszcze dokręcony przez brak odnawialnych przedmiotów konsumpcyjnych. Apteczek początkowo możemy mieć na sobie 7, ale odnawiają nam się tylko 4 – więcej trzeba zebrać. Naboje do pistoletu też są limitowane. Nie do końca rozumiem, po co zostało tak to ograniczone, ale po kilku godzinach gry odblokowuje się możliwość ich kupowania za małe pieniądze, więc nie jest to jakiś duży problem.

Eksploracja jest całkiem przyjemna, chociaż Mythringal skonstruowany jest nieco chaotycznie i czasami można się zgubić. Wynagradza jednak eksplorację, a wiele pomieszczeń ostatecznie łączy się ze sobą za pomocą przeróżnych skrótów. Często też docieramy do niedostępnych w tej chwili miejsc, w które to wiemy, że będziemy musieli wrócić nieco później, jak odblokujemy umiejętności pozwalające nam tam dotrzeć. Ot, klasyka gatunku.

Walk z bossami jest dużo i w większości są one sprawiedliwe, jednak nie zawsze. Niektóre starcia mają w sobie dużo ataków, których kierunku przez pewien czas nie możemy zobaczyć, bo znajdują się poza ekranem. Często też przeciwnicy mają tak dużo zdrowia, że bijąc się z nimi, mamy wrażenie, jakbyśmy przyszli do nich zbyt wcześnie, bo zadawane obrażania są wręcz marginalne. Kilkukrotnie musiałem posiłkować się filmami ze starć innych graczy by zrozumieć, że tak długi czas starcia jest czymś normalnym i są oni po prostu w taki sposób skonstruowani. Nie jestem fanem takiej mechaniki, bo przez to pojedynki się znacząco wydłużają. Docenić muszę jednak ich projekt, bo w większości ich wygląd prezentował się całkiem ciekawie, a mechanicznie się od siebie różnili.

Piekło optymalizacyjne

Jakkolwiek gra nie byłaby jednak dobra, to i tak jej odbiór był u mnie zaburzony przez optymalizację. Tytuł ten wydawał się idealny na Switcha i okazało się to być sporym błędem. Na początku przywitały mnie dramatyczne problemy z optymalizacją czy znikającymi duszami. Dostałem zapewnienie od wydawcy, że problemy te zostaną rozwiązane w nieco opóźnionej premierowej łatce. Poczekałem więc kilka dni, zagrałem… i nadal byłem niezadowolony. Owszem, problem z duszami zniknął, ale za to często trafiałem na błąd kamery, która gdzieś się gubiła w tym co było przedstawione na ekranie. Nie mogłem jej nawet przesunąć z powrotem w górę, bo po przesunięciu i tak wracała na swoje miejsce. Nietrudno się domyśleć, że w tak wymagającej grze jest to ogromnie irytujący problem.

Irytujący też był brak swobody przeglądania ekwipunku czy przechodzenia od lokacji do lokacji. Mapa podzielona jest na wiele mniejszych obszarów, a przejście między nimi jest mało płynne. Wygląda bardziej jak lekkie szarpnięcie ekranu. Przeglądaniu ekwipunku czy menu brakuje płynności, a już szczególnym problemem jest oglądanie mapy. Z jakiegoś powodu przeglądanie jej dramatycznie obniża framerate. Spadki klatek zresztą zdarzały się całkiem często, chociaż dawało radę je wytrzymać. Jednak gdy wszedłem do śnieżnego obszaru, to nie miałem już do czynienia ze spadkami. Gra zwyczajnie nie potrafiła utrzymać stałych 30 klatek.

Grałem cały czas w trybie stacjonarnym, więc Switch powinien zapewnić wystarczająco mocy by utrzymać grę. Boli mnie to, szczególnie że w przerwach od The Last Faith ogrywałem Hollow Knighta, który to ze Switchem nie miał żadnych problemów. Tytuł ten wygląda przyzwoicie, muzycznie też jest nieźle, ale w żaden sposób nie usprawiedliwia to działania gry. Można mieć nadzieję, że twórcy to ogarną, bo jest to małe studio i na premierę wysłali grę na 4 platformy. Minął jednak miesiąc i łatki nadal brak.

The Last Faith

The Last Faith jest dobre. Tylko, nie na Switchu.

Tak chyba mogę podsumować tę recenzję. Widzę w The Last Faith sporo zalet i bez wątpienia mógłby to być tytuł, z którego fani gatunku mogliby czerpać przyjemność. Jednak nie zmieni to faktu, że wersji na Switcha zwyczajnie nie mogę w tej chwili polecić. Być może za jakiś czas twórcy naprawią te problemy i będzie lepiej, ale jeśli macie inne platformy — kupcie grę tam. Na Steamie tytuł zbiera bardzo pozytywne recenzje i w większości mógłbym się pod nimi podpisać. Kilka rys jest, ale są to w większości na tyle małe problemy, że mogłyby zostać naprawione kilkoma łatkami. Mam jednak wrażenie, że twórcy ich nie dostrzegają, bo większość z nich zauważyłem w ciągu pierwszej godziny z tytułem.