Jeśli miałbym nakreślić, czym jest Highfleet, to powiedziałbym, że pięknym dzieckiem Silent Huntera i FTL’a. Dziwny koktajl symulatora floty, potyczek między okrętami wojennymi w czasie rzeczywistym, mikro zarządzania oraz dyplomacji, to wszystko w futurystycznym dieselpunkowym świecie.
Wprowadzenie do gry jest zarazem tutorialem oraz wyjaśnieniem historii świata. Akcja Highfleet rozgrywa się na ziemi, jednak nie jest to planeta, którą znamy. Język angielski został zapomniany i ludzie posługujący się nim są uważani za mesjaszy, za to wszystkie słowa zapisywane są cyrylicą. Odwiedzane lokacje są pustynne i mocno czuć bliskowschodni klimat. Już to wprowadza nas w dość niezwykły świat. Konflikt, w którym weźmiemy udział rozgrywa się pomiędzy The House of Sayadi, a my jesteśmy jednym z admirałów tej nacji, oraz rebelianckim Kingdom of Gerart. Zostaliśmy wysłani, by stłumić bunt, jednak w jego trakcie nasza stolica została zniszczona głowicą nuklearną. Pozostaliśmy jedyną sprawną jednostką i musimy dostać się do stolicy Khiev w celu zabezpieczenia dostępu do reszty atomowego potencjału.
Powietrzny Mad Max
Gra rzuca nas na głęboką wodę. Jesteśmy na terenie wroga, z małą flotą, małym zasobem informacji oraz nikłą wiedzą o tym co się dzieje. Ekran roi się od dziwnych pokręteł, przełączników, przycisków i gałek, a co gorsza wszystkie z nich mają jakąś funkcję, których samouczek nam nie zdradził. Podstawy są bardzo proste, na mapie zaznaczymy, gdzie chcemy przenieść flotę i lecimy tam. Po drodze jednak nasz radar może wychwycić transmisję. Otwieramy menu radia, nastrajamy na odpowiednie fale i odczytujemy informacje. Zwykle są to wiadomości dotyczące wysłania transportu, który oczywiście możemy przechwycić, ale też mogą być to kodowane wiadomości wojskowe. Bez kodów nie odszyfrujemy przekazu, a te są kluczowe. Ponieważ mapę patrolują specjalne jednostki, chcące nas wyeliminować.
Dlatego rozgrywka to świetna partyzancka wojna. Na mapę świata nanosimy własne znaczniki, mamy kartograficzne przybory jak cyrkiel i linijka. Odmierzamy odległości od celu, uwzględniając zasięgi radarów i wiemy już, czy uda nam się ominąć przeciwnika. Przekazy radiowe nie zaznaczają nam na mapie celów, podają jedynie współrzędne. Sami więc musimy znaleźć szerokość i długość geograficzną i nakreślić, gdzie był wrogi statek. Dodatkowo przeciwnicy zbierają informacje o nas, kilkukrotnie przechwytywałem przekaz, mówiący, że zmierzam do miasta X i przygotowywana jest obrona.
Pole wyboru
HighFleet poza zabawą z mapą, radiem daje nam dostęp do używania rakiet taktycznych. Sami musimy ogarnąć, która głowica jest, od czego oraz jak działają. Część sami naprowadzamy, a część obiera cele sama, wychwytując fale radiowe. Może to być miecz obosieczny, bo gdy uzbroimy głowicę zbyt blisko nas, ta namierzamy właśnie naszą pozycję. No i oczywiście mamy głowice nuklearne, broń jest łatwo dostępna i nic nie stoi na przeszkodzie, byśmy już w pierwszym starciu jej użyli, jednak czy warto? No właśnie nie bardzo, jeśli zdecydujemy się na ten krok, rozpoczniemy wojnę atomową, przeciwnicy przestaną się z nami szczypać i też oberwiemy atomówką.
To, co opisałem, to tylko ekran mapy głównej. Wchodząc w potyczkę, przenosimy się w czas rzeczywisty i sterujemy wybranymi okrętami. Highfleet opowiada o świecie, gdzie statki powietrzne to latające fortece. Wielkie opancerzone puchy naszpikowane karabinami i rakietami. Przed bitwą ustawiamy kolejność wchodzenia okrętów na pole bitwy, ciągniemy za dzwonek alarmowy i grzejemy silniki. Sterowanie po raz kolejny jest banalne — WASD i myszka, tyle i aż tyle. Manewrowania w powietrzu jest dużo, unikamy salw z karabinów oraz rakiet. Do dyspozycji mamy kilka rodzajów uzbrojenia oraz wabiki. A system zniszczeń to złoto.
Highfleet w szczegółach
Statki składają się z konkretnych części. Pancerz oczywiście na zewnątrz a w sercu silniki, zbiorniki z paliwem, skład amunicji, mostek czy kapsuły ratunkowe. Trafienie w zbiorniki skutkuje wysadzeniem statku w powietrze, amunicja może się zapalić, a uszkodzone silniki nie działają tak, jak trzeba. Jeśli oberwiemy, możemy ewakuować załogę, stracimy jednak statek lub możemy dotoczyć się do punktu ewakuacji. Naa planszę wleci wtedy następna jednostka w kolejce. Po bitwie możemy wybrać, które części chcemy odzyskać z wraków przeciwnika. Może to być broń, paliwo, ale i także ludzie, informacje lub przedmioty specjalne. Przedmioty specjalne, czyli podarunki, pomogą nam przy przekupywaniu napotkanych NPC’tów. Tak, Highfleet ma także dyplomację oraz rozwój naszej postaci. Ludność w grze może się nas bać lub patrzeć na nas jako zbawiciela, poprzez działania oraz dialogi w eventach budujemy własny portret. Później co ważniejsze postacie pomogą nam w podróży czy też zapewnią dostęp do informacji lub gotówki.
Wahostatkiem w piękny bój
No i wisienka na torcie, czyli modernizacja naszych statków. Oczywiście, zanim ogarniemy jak, to powinno działać, korzystamy z dostępnych gotowych modeli, z czasem zmieniając to i owo. Cały system jest świetnie przemyślany, niezbyt skomplikowany jednak na tyle złożony by dawał satysfakcję oraz poczucie wyzwania. Każda część ma swoją wagę, to przekłada się na moc silników, spalanie paliwa, zapotrzebowanie na prąd. Im więcej zainstalujemy dział, tym więcej potrzebujemy skrzynek z amunicją, a też załogi, by w dobrym tempie działa były ładowane. Highfleet ma swój mały sandbox, gdzie możemy bawić się w edytora i testować maszyny, zanim zrobimy to w kampanii.
Highfleet wygląda ładnie, kolory są mocno piaszczyste i świetnie to współgra z mnogością wybuchów i pocisków na ekranie. Potyczki są klarowne i nie ma chaosu na ekranie. Wiemy kiedy przeciwnik do nas strzela, jednocześnie pomaga udźwiękowienie. Namierzeni przez rakietę, słyszymy niepokojące pikanie w głośnikach. A przy strąceniu rakiety powiadamia nas komendą jeden z żołnierzy. Highfleet jest nieziemsko nakierowany na immersję. Podczas lądowania słyszmy informacje o naszej wysokości, radary pokazują kierunek jednostek wroga itd. Wszystko to spina ścieżka dźwiękowa, choć jej jest mało i szybko zaczyna się powtarzać.
Sumując
Highfleet jest solidnym tytułem, jednak nie dla wszystkich. Produkcja jest trudna i wymagająca, zrozumienie mechanik zajmuje chwile, ale warto, bo rozgrywka jest soczysta i wynagradzająca. Wysłanie dziesięciu rakiet na pozycje wroga ustaloną za pomocą radia i zniszczenie tym samym jego floty jest wspaniałym uczuciem. Więc jeśli chcesz wcielić się w admirała floty i wdychać opary benzyny to cholernie zapraszam, bo warto.